Bajki z królestwa LailoniiLata 1980 - 2001

Piękna twarz

Film z cyklu  „14 bajek z królestwa Lailonii Leszka Kołakowskiego” wg przypowieści filozoficznych ze zbioru  „Bajki z królestwa Lailonii dla dużych i małych”.

Reżyseria: Maciej Wojtyszko
Scenariusz, dialogi: Jan Zamojski
Plastyka, współpraca reżyserska: Artur Wrotniewski
Layouty: Artur Wrotniewski, Lesław Budzelewski
Animacja: Lesław Budzelewski, Janusz Gałązkowski, Szymon Felkel, Paweł Iwanowski, Elżbieta Kandziora, Krystyn Koczorski, Dorota Maciejewska, Maciej Matecki, Ewa Rodewald, Waldemar Szajkowski
Muzyka: Jan Janga Tomaszewski
Wykonanie: Jan Janga Tomaszewski, Krzysztof Ścierański, Michał Kulenty, Sławomir Kulpowicz
W nagraniu dialogów udział wzięli: Narrator- Zbigniew Zapasiewicz, Nino-Antonina Choroszy oraz Zbigniew Grochal, Aleksander Machalica, Daniela Popławska, Maria Rybarczyk
Operator obrazu: Krzysztof Szyszka, Krzysztof Napierała
Montaż i dźwięk: Wiesław Nowak
Kierownik produkcji: Ewa Sobolewska
Kierownik artystyczny serii: Maciej Wojtyszko
Opieka literacka: Anna M. Zaremba
Animacja klasyczna na celuloidach, 35 mm, kolor, 388 m/e, 14:10′
Data produkcji: 09.07.1997 © TVP SA 1997

Nino, czeladnik piekarski z królestwa Lailonii, ma bardzo piękną twarz. Wkrótce zauważa, że  pojawiają się na niej zmarszczki. Pożycza pieniądze od sąsiada i kupuje kuferek niezmienności. Chowa swoją piękną twarz w kuferku i odtąd żyje bez twarzy. Twierdzi, że tylko przechowując twarz w kuferku niezmienności, może zapewnić jej wieczną młodość i nieśmiertelne piękno. Sąsiad domaga się zwrotu pożyczki. Nino zastawia więc swoją piękną twarz w lombardzie. Otrzymuje sumę mniejszą niż pożyczył. Nie może spłacić długu i zostaje wtrącony do więzienia na wiele lat. Właściciel lombardu nie doczekawszy się Nina, wyjmuje jego piękną twarz z kuferka i jako piłkę daje dzieciom do zabawy. Tylko uwięziony Nino uważa, że ma najpiękniejszą twarz na świecie.

 

PIĘKNA TWARZ,
czyli o tym, że nie sposób uchronić ideał przed zgubnym wpływem materii i czasu, ale też o tym, że żal nam kogoś, kto chciał tego dokonać
Esej – Jan Zamojski

Myśl europejska ma dwa filary: platonizm i arystotelizm. A może tylko jeden; na pewno nie byłoby filozofii Arystotelesa, gdyby nie jego nauczyciel Platon, któremu Arystoteles postanowił się przeciwstawić. Angielski i amerykański myśliciel Alfred Whitehead mawiał nawet, że cała filozofia europejska to są przypisy do Platona. Whitehead nie żył ponad dwa tysiące lat temu, lecz jeszcze całkiem niedawno; zmarł w latach 40. XX w. Miał więc naprawdę niewiele mniejszy od naszego materiał, by wydać taką opinię.
Mistrzem Platona był Sokrates. To jeden z tych niewielu filozofów, o których wszyscy coś wiedzą. O Sokratesie wiedzą, że powiedział: wiem, ze nic nie wiem. Tymczasem Sokrates mówił tylko, że dobrze wie, że nie jest mądry i że wcale nie myśli, że wie coś, czego nie wie. W swych „Ułamkach filozofii” Leszek Kołakowski twierdzi, że na tym właśnie polega prawdziwa mądrość: cokolwiek się wie i umie, należy pamiętać o tym, że jest się ignorantem i że wiedza, którą się ma, choćby bardzo rozległa, i tak nie sięga tego, co najważniejsze.
A co jest najważniejsze? W dialogach, w których Platon zapisywał swoją filozofię, prawie zawsze główną rolę odgrywał właśnie jego mistrz Sokrates. Czy znajdziemy w nich taki moment, w którym nawet Sokrates nie sięga myślą tego co najważniejsze, no i skąd możemy się dowiedzieć – co to jest?, skoro nie wie tego nawet on – mistrz Platona, filozofa tak
ważnego dla Europy?
W sprawie, która nas tutaj interesuje, moment taki zdarza się w dialogu „Uczta”. Kimś, kogo nawet Sokrates musiał posłuchać jest Diotyma, wieszczka, o której opowiada, że spotkał ją kiedyś. To, co miała do powiedzenia, musiało być rzeczywiście najważniejsze, skoro Platon zdecydował się przekazać jej głos. Oto on: ”Kto aż tu (…) został doprowadzony, kolejne stopnie piękności trafnie dostrzegając, ten, gdy dotrze do celu wtajemniczenia, ujrzy nagle cudowne, samo piękno, właśnie to, Sokratesie, do którego zmierzały wszystkie jego minione trudy, piękno zawsze pierwsze, ani nie powstające, ani nie ginące, ani nie wzmagające się, ani nie gasnące; nie jest ono pod jednym względem piękne a pod innym obmierzłe, nie jest piękne w zależności od czasu, okoliczności czy miejsca, nie jest piękne dla jednych oczu, a obmierzłe dla innych, (a teraz: uwaga!) ani nie ukazuje się ono jako twarz czy ręce, czy jakakolwiek rzecz cielesna, ani jako mowa jakaś czy nauka, ani jako istniejące w jakimś innym bycie (…) – ale piękno samo w sobie i tylko z sobą, zawsze takie samo; wszystkie zaś inne rzeczy piękne w nim uczestniczą w taki sposób, że podczas gdy one powstają i giną, ono ani nie wzmaga się, ani nie przygasa, ani żadnym przemianom nie ulega”. (fragm. w tłum. Zygmunta Kubiaka)
Byt, który opisała Diotyma to idea piękna. Sądzę, że Nino, czeladnik piekarski, bohater bajki „Piękna twarz”, pomylił swoją piękną twarz z ideą piękna. Co prawda (a nie mamy powodów, by nie wierzyć narratorowi), twarz ta była rzeczywiście niezwykle piękna, lecz – w najlepszym razie – była, co najwyżej, ideałem, czymś, co w otaczającym nas świecie najpełniej uczestniczy w idei, z pewnością natomiast – nie była ideą. Gdyby była ideą, życie nie żłobiłoby na niej swego śladu, a Nino nie musiałby kupować kuferka niezmienności, by zapewnić jej pięknu niezależność od czasu i wszelkiej zmiany.
To, że Nino jednak myśli o swej twarzy jak o idei, wyraźnie słychać w tym, co mówi o niej w dialogu z uczonym Kru:
Chcę, żeby była wiecznie piękna. Dla kogo? Dla nikogo. W ogóle żeby była piękna”. A Kru (jak Arystoteles) pyta go o cel jego postępowania i boi się, że ten chce rzeczy niemożliwej. Kru wie, że to cel jest najważniejszy i że, w gruncie rzeczy, jest nim szczęście. Piękno ma o tyle znaczenie, o ile łączy się z dobrem i z prawdą. A – jak słyszymy w rozmowie z uczonym Kru – naszemu bohaterowi po schowaniu twarzy nie żyje się lepiej, mimo że, jak sam mówi, twarz się nie niszczy. Przyjdzie mu jeszcze, choć już będzie za późno, uznać tę prawdę, że wartością ważniejszą od piękna jest wolność, gdy chcąc uniknąć więzienia, będzie gotów odsprzedać kuferek i nałożyć twarz.
Nino myśli o swojej twarzy jak o idei i poprzez to podobny jest do platonika (takiego jednak, który nie do końca wysłuchał relacji Sokratesa ze spotkania z Diotymą). Uczony Kru, choć się z Nino nie zgadza, pewnie uznałby ziemskie piękno jego twarzy, gdyby tylko mógł ją zobaczyć i gdyby z tego piękna popłynął jakiś pożytek. A kim jest właściciel lombardu?
Piękno twarzy Nino nie robi na nim żadnego wrażenia. Można by spytać – dlaczego? Dlatego, bo minęło piętnaście lat i uroda Nino wyszła mody? A może dlatego, że Nino jest z innego miasta, gdzie obowiązują inne kanony piękna? Zdaje się jednak, że właściciel lombardu to ktoś, kto uważa, że pojęcia są wynikiem konwencji, czyli umowy: nie ma żadnej idei piękna, nie ma też obiektywnego piękna w otaczającym nas świecie. Piękne jest to, co do czego się umówimy, że jest piękne; w przypadku twarzy Nino jest piękne na sumę dwustu patronałów, w końcu cena to też wynik umowy. Gdy ta wygasa, nie ma już mowy o jakimkolwiek pięknie twarzy Nino, do tego stopnia, że właściciel woli ją oddać dzieciom do zabawy, niż zrobić z niej jakiś użytek. Obraz dzieci bawiących się ludzką (i do tego tak piękną) twarzą jest w całej bajce pewnie najbardziej niepokojący: skoro dzieci nie mają żadnych związanych z twarzą Nino przeżyć estetycznych, to znaczy, że nie ma w nich (a więc i w nas) żadnego naturalnego poczucia piękna. Piękno jest kwestią kultury, a nie natury i trzeba się go uczyć.
Żal mi Nino. Porwał się na coś, co okazało się niemożliwe z banalnego powodu: poszło o trzysta patronałów. Nie była to chyba zawrotna suma, skoro mógł ją pożyczyć od sąsiada. Nino z pewnością nie mieszkał w bogatej dzielnicy, więc i sąsiad nie był krezusem. Lecz społeczność, w której żył Nino, oprócz wyrazów żalu, nie zdobyła się na nic więcej, a przecież wszyscy byli pod wrażeniem piękna jego twarzy.
Przypadek Nino rozważać można jeszcze na wiele innych sposobów i trudno tu o jakąś jedną i ostateczną wykładnię. Z pewnością, gdy nie jest się mądrzejszym od Sokratesa, wolniej – niż w jego przypadku – przychodzi do głowy myśl, że nasza wiedza i tak nie sięga tego, co najważniejsze. W dodatku myśl ta, która rozważa idealne piękno, ze względu na jego naturę nie będzie umiała zadowalająco go przedstawić; jak wiemy, mówi Diotyma, że piękno takie nie ukazuje się jako twarz czy ręce, ale mówi też, że nie ukazuje się ono jako mowa jakaś czy nauka. Pewnie dlatego, gdy wielkiemu filozofowi, który napisał „Piękną twarz”, starałem się przekazać moje myśli o tej bajce (choć, co prawda, bardziej jeszcze skomplikowane, bo w kontekście tzw. sporu o powszechniki), wysłuchał mnie z uwagą, lecz powiedział tylko: „Niezwykłe rzeczy pan opowiada” i na tym się skończyło.
Zatem, kto wie, czy nie wypada przyznać się do porażki i zaprosić do rozmowy nie o filozofii, a o filmie, po jego obejrzeniu. Na przykład, o konieczności jasnej odpowiedzi na pytanie: dlaczego w filmie Nino ma wyglądać tak, a nie inaczej?
Wymaga tego obraz, który jest zawsze konkretny; przy okazji zdradzić można, jaką rolę w wyborze twarzy dla Nino odegrało wino marki rafael. A sam Nino i jego idée fixe, że ma twarz bezwzględnie piękną i że koniecznie należy ją ocalić? Czy miał jakąkolwiek szansę?
Miałby, gdyby poszedł drogą, o jakiej Diotyma opowiadała Sokratesowi. Droga, na jakiej dojść można do idealnego piękna, to droga miłości. Gdyby Nino odwzajemnił uczucie choćby jednej z wzdychających za nim dziewcząt, byliby dla siebie idealnie piękni, choć nie poprzez to, że ujrzeliby ideę (to niemożliwe), lecz ze względu na to, że byłoby w tym dobro. Na pewno nie trwałoby wieczność, i nie jest to (o czym wie też Diotyma) jedyny niedostatek miłości ziemskiej. Zawsze to jednak lepsze od sytuacji, w której treścią życia jest wyłącznie praca w wilgotnej i gorącej piekarni. Ta zaś, jak wiadomo, niedobrze wpływa na piękne twarze.

© 2010 AnimaFilm & Jan Zamojski
Wszystkie prawa do esejów Jana Zamojskiego zastrzeżone
przez Fundację Sztuki i Edukacji Filmowej AnimaFilm oraz Autora
Kopiowanie i wykorzystywanie bez zgody ww. nie jest dozwolone

Pin It on Pinterest